Z profesorem Marianem Bugajskim, językoznawcą z Uniwersytetu Zielonogórskiego rozmawia Dorota Zyń–Horbaczewska.
Panie Profesorze, naszego czytelnika bardzo śmieszą i wręcz denerwują napisy takie jak na przykład: „Szkoła Nauki Tańca” albo „Szkoła Nauki Jazdy”. Czy nie wystarczyłaby: „Szkoła Tańca” lub „Szkoła Jazdy”?
Czy nie za bardzo zapętliliśmy się w tej grze słów?
Trudno mówić o grze słów, bo w tych połączeniach nic nie gra, nie współbrzmi i do zabawy nie zachęca. Mamy tu do czynienia z niefortunnym, niepotrzebnym rozbudowaniem nazwy. Z naruszeniem kryterium wystarczalności środków językowych. Uczymy się tańca, jazdy, rysunku, śpiewu – więc szkoła jazdy, szkoła tańca, szkoła rysunku, śpiewu albo nauka jazdy, tańca, rysunku, śpiewu.
Przejdźmy teraz do słów roku 2022…. Uczestniczył Pan w pracach kapituły plebiscytu Słowo Roku 2022, która ogłosiła wyniki tej edycji. W głosowaniu językoznawców zwyciężył wyraz „wojna”. Czym się Państwo kierowali podejmując taką decyzję? Proszę odkryć kulisy Państwa pracy…
Minęło już trochę czasu od plebiscytu, którego organizatorem jest Instytut Języka Polskiego Uniwersytetu Warszawskiego, patronuje mu zaś Rada Języka Polskiego. Uczestnicy plebiscytu – internauci zgłaszają swoje propozycje, spośród których językoznawcy z Rady Języka wybierają ich zdaniem najtrafniejsze i proponują także swoje słowa, które ich zdaniem najlepiej odzwierciedlają rzeczywistość.
Za kulisy zawsze warto zajrzeć, bo tam nader często zaczyna się i kończy to, co się dzieje na scenie. Dyskutowaliśmy on line i właściwie wszyscy byli zgodni. Wszyscy, czyli dziesięcioro członków oraz sekretarz kapituły. Tym razem słowa roku były bardzo wyraziste i raczej nie budziły wątpliwości.
W zasadzie nie powinienem mówić o nieswoich propozycjach, ale wszyscy proponowaliśmy te same wyrazy tylko w różnej kolejności. Ja proponowałem inflację, wojnę i uchodźcę, chociaż właściwie, zgodnie z tym, co napisałem w wierszu, powinienem był na pierwszym miejscu postawić wojnę.
Powtórka z historii
I znów w zaułkach buty, tupot nóg
I czujesz znów spalonych włosów swąd
I znowu bomby lecą na twój próg
I znów szaleniec w rękach trzyma lont
I znowu łomot kolb u twoich drzwi
I znów exodus dzieci, matek, żon
I znów płonące domy, łąki krwi
I nie wiesz jak i dokąd uciec stąd
Jak nie utonąć w brudnej rzece zła
Nie wznosić domów na cmentarzach
Jak zliczyć rany, trupy, trumny, łzy
Niech się historia nie powtarza…
To rzeczywiście jest mocne…
A na drugim miejscu językoznawcy wskazali „inflację”. Jakie były Państwa przesłanki w tym przypadku?
Muszę powiedzieć, że właściwie nie tylko o słowa tutaj chodzi, lecz o to , co się za nimi kryje. I jest rzeczą oczywistą, że za „naszymi wyrazami” kryje się cały kompleks zjawisk negatywnych, a więc wszystko to, co niesie z sobą wojna: tragizm, walka cierpienie, zbrodnie, głód i dalej inflacja, a więc ubóstwo, uchodźca (uchodźczyni) nieszczęścia tułaczy, którym wróg zabrał ojczyznę. A inflacja także w szerszym znaczeniu jako dewaluacja wartości.
Językoznawca oczywiście najpierw zwraca uwagę na językowe aspekty słów, ale jest przecież humanistą i wymaga się od niego nie tylko chłodnej analizy języka, ale przede wszystkim aktywnej postawy wobec ważnych zjawisk społecznych. Niestety są to głównie zjawiska negatywne i obawiam się, że długo jeszcze będziemy o nich mówić, a więc te słowa często będą w użyciu. Wyrazy bowiem odzwierciedlają rzeczywistość, a ta, jak widzimy, nie rysuje się optymistycznie.
I tu trzeba dodać, że słowem minionego roku, także w głosowaniu internetowym został wybrany rzeczownik „inflacja”. Czy pojawiła się też na przykład „drożyzna”?
Drożyzna zawsze towarzyszy inflacji i to ona pustoszy nasze portfele. Wydaje mi się, że będzie to jeden z częstszych używanych w tym roku wyrazów, chociaż lepiej by było, gdybyśmy mogli z nich zrezygnować. Używają ich zwykli obywatele, ale przede wszystkim politycy, dziennikarze i ekonomiści w sporach nie tyle ekonomicznych, ile politycznych. Poglądy na istotę tego zjawiska znów nas dzielą, chociaż terminologia ekonomiczna jest dość ścisła i wyraźnie zdefiniowana. Każdy z nas drożyzny doświadcza na co dzień. Tymczasem jedna z ważnych osób w wystąpieniu publicznym powiada, że chleb wcale nie podrożał. Co kilka dni kupuję chleb i stwierdzam, że już dwukrotnie podrożał. A nawiasem mówiąc, jak tak dalej pójdzie, to kolejnymi słowami roku zostaną chleb i drożyzna.
Na trzecim miejscu znalazło się słowo: „uchodźca/uchodźczyni”…
Czy łączy się ono z altruizmem? Ma to głębszy sens?
Polki i Polacy z otwartym sercem przyjmowali rodziny ukraińskie do swoich domów i pomagali im…
No cóż wojna powoduje masowe wędrówki, ludzie uciekają z miejsc niebezpiecznych, szukają pomocy, a to, czy im pomożemy, świadczy o naszym człowieczeństwie. Altruizm zatem także wyznacza nasz stosunek do uchodźców. A ten w ostatnich czasach wyraźnie się zmienił – jesteśmy bardziej skłonni do pomocy potrzebującym, chociaż ten altruizm ma co najmniej dwa stopnie. Inaczej traktujemy uchodźców bliskich nam etnicznie, inaczej tych bardziej oddalonych, od których oddzieliliśmy się płotem z drutu kolczastego. Za komentarz niech posłuży wiersz:
Przybyli
z nadzieją na życie
przyszli doczekać lepszych czasów
Nie doczekali,
bez nadziei odeszli
wywiezieni do lasu
Gorsi ludzie
za płot wyrzuceni
by lepszym ustąpić miejsca na ziemi
Dodam, że uchodźczyni i uchodźca to formalnie są dwa słowa, jedno rodzaju męskiego, drugie żeńskiego, których równolegle nakazuje nam używać tzw. poprawność polityczna.
Mamy też młodzieżowe słowa roku…W finałowej dwudziestce znalazły się na przykład takie:
„essa” – okrzyk radości, a nawet pozdrowienie;
„odklejka” – stan oderwania od rzeczywistości, czasem ogłupienia,
albo „kto pytał?” – popularna riposta przypominająca „a kogo to obchodzi”.
Wydaje mi się, że są to raczej tzw. okazjonalizmy – wyrazy, które funkcjonują niejako poza oficjalnym słownictwem, czasami też tworzone na użytek plebiscytu, ale mogę się mylić, bo to słownictwo jest żywiołowe, wyrazy pojawiają się i istnieją przez pewien czas w jakimś środowisku, a potem o nich zapominamy.
Trzeba jednak powiedzieć, że są one jako neologizmy bardzo wyraziste, trafnie oddają rzeczywistość. Essa to mocne ze względów fonetycznych wykrzyknienie, dwa kolejne zaś są dobrze osadzone w systemie polszczyzny.
Czy faktycznie głównie ludzie młodzi porozumiewają się raczej językiem pisanym niż mówionym. Jakie są Pana obserwacje?
Nie ulega wątpliwości, że zmieniają się sposoby i środki komunikowania, co jest dzisiaj widoczne bez specjalnych badań, chociaż i językoznawcy i teoretycy komunikowania, starają się pewne zjawiska opisywać i klasyfikować. A młodzi ludzie muszą i mówić i pisać, bo innego wyjścia nie mają. Zdarza się jednak, że te dwie odmiany języka się mieszają, na przykład wtedy, gdy rozmawiamy na czatach. Uczeń na przykład w oficjalnej wypowiedzi musi używać ogólnej odmiany języka, jeśli zaś rozmawia (pisze) z kolegą o sporcie, przestawia się na inny odpowiedniejszy kod.
W rozmowach swoich wnucząt zauważam tendencje, o których rozmawiamy, i wydaje mi się, że nie tylko młodzież szkolna posługuje się „młodzieżowym językiem”, ale czynią to często także nauczyciele – szczególnie ci młodsi.
Czy młodzieżowy slang jawi się niczym „kod”? I trudno go rozszyfrować?
A po co rozszyfrowywać teksty, które nie są dla nas przeznaczone? Jeśli chcemy się porozumiewać, to musimy się posługiwać się tym samym językiem, musimy używać tego samego kodu. Czasami jednak celowo utajniamy informacje i są one zrozumiałe tylko dla uczestników konkretnych rozmów w pewnych sytuacjach.
Kolejne pokolenia tworzą właśnie swój system komunikowania, swój język?
Powiedziałbym, że bardziej lub mniej świadomie oddziałują na ewolucję języka, jednak zmiany komunikacyjnojęzykowe są widoczne dopiero po pewnym czasie. Nowe wyrazy muszą się zaaklimatyzować w systemie, a to nie odbywa się w jednej chwili, chociaż dzisiaj pod wpływem multimediów mamy do czynienia z niebywałym przyspieszeniem obiegu informacji, co musi mieć wpływ na systemy językowe. Nie mogą tworzyć swojego języka, bo język jest własnością społeczną, gdyby było inaczej, nie istniałaby komunikacja międzypokoleniowa, albo musielibyśmy szukać tłumaczy do rozmowy dziadka z wnuczkiem…
Czy zauważa Pan, że w języku, głównie młodzieżowym, widać skutki pandemii, a zwłaszcza izolację, która z nią się wiąże?
Na przykład ucieczka do świata gier…?
Uważam, że jeśli ktoś ucieka od rzeczywistości, to nie jest problem dla językoznawcy. Wydaje mi się, że językoznawcom stawia się dzisiaj zbyt wiele zadań, co świadczy o zaufaniu społecznym i o wadze ich przedmiotu badań, ale też nie we wszystkich dziedzinach mamy wystarczającą wiedzę, chociaż z kolei badamy język, który obsługuje i wszystkie grupy społeczne, i zarazem wspólnotę jako całość. Mówi się więc o językoznawstwie otwartym. Otwartym zarówno na wszelkie dziedziny działań naukowych, jak i na potrzeby społeczne.
I już na zakończenie – pytanie naszej czytelniczki:
Panie Profesorze, ze zdumieniem przeczytałam w notce informacyjnej do filmu, w jednej z telewizji następujący tekst: „Ten film jest kolejną kolaboracją trójki twórców, po wcześniej zrealizowanej innej produkcji”.
Czy w ogóle można użyć takiego określenia, gdyż w języku polskim utarło się rozumienie tego słowa jako współpraca z wrogiem?
Według mnie jest to rażące wykroczenie nie tylko przeciwko regułom poprawności językowej. Kolaboracja – to oczywiście współpraca, ale w języku polskim oznacza współpracę z wrogiem, okupantem, to współpraca w niecnych celach. Jest to słowo bardzo mocno pejoratywnie nacechowane. I nie należy go używać w innym znaczeniu, bo można tym słowem kogoś głęboko zranić. Mówię to jako językoznawca i ktoś, kto na co dzień posługuje się polszczyzną.
Dziękujemy i przypominamy, że czekamy na Państwa pytania i uwagi pod adresem: ojezyku@dziennikarzelubuscy.pl