Nasze podróże

Moja Odessa (2-14 lipca 2018) – część 1

W tym roku odważyłam się wyjechać wraz z córką w wakacyjną podróż do Odessy. Moja szaleńcza odwaga polegała na tym, że wyjazd zaplanowałam sama, bez udziału jakiegokolwiek biura podróży. Mój wybór padł na Odessę ? ponad milionowe miasto nad morzem Czarnym na Ukrainie, które w sezonie odwiedza z pewnością podobna liczba turystów. Ruch zmniejszył się po aneksji Krymu i daje się odczuć, że Ukraińcy bardzo się cieszą z ludzi odwiedzających miasto i starają się pokazać je z możliwie najlepszej strony. Koleżanka mojej córki pytała ją za pośrednictwem internetu, czy w mieście widać zniszczenia wojenne i czy się nie boimy. Odpowiedź to dwa razy nie.

Byłam tam przez kilka godzin w 2017 roku, podczas wycieczki objazdowej po Ukrainie, Mołdawii i Naddniestrzu, zorganizowanej przez biuro podróży. Odessę (i inne miejsca) pokazał nam znakomity przewodnik Oleg Shipak, który też natchnął mnie odwagą do samodzielnego pokonania 1,4 tysiąca kilometrów i poznania miasta na własny rachunek.

Już w autokarze z Wrocławia do Odessy spotkałam się z miłym przyjęciem. Współpodróżnicy zachęcali do odwiedzenia świetnych miejsc. ? Nie trzeba szukać w Europie ? mówili. Jednak podróż trwała 27 godzin i z pewnością była ciężka.

Do Odessy dotarłyśmy międzynarodowym autokarem. Bilety w jedną i drugą stronę, wraz z ubezpieczeniem podróży kosztowały trochę ponad 700 zł, za dwie osoby. Za podobną kwotę znalazłam tani hostel w centrum miasta, w którym zamierzałyśmy zameldować się. Znalazłyśmy go za pośrednictwem booking.com. Niestety na miejscu okazało się, że pokój już został wynajęty. Na szczęście administracja nie zostawiła nas na ulicy i znalazła inne lokum na cztery dni. W samym sercu miasta, tuż koło słynnej ulicy Deribasowskiej. Lokalizacja była niewątpliwym plusem, jednak pokoik był tak maleńki, że nie dało się nawet rozpakować walizek. Po kilku dniach wróciłyśmy do wcześniej zabukowanego hostelu. Warunki były skromne, ale cena czyni cuda.

Jednym z pierwszych miejsc, które odwiedziłyśmy była ulica Deribasowska ? reprezentacyjny deptak, na którym życie nigdy nie zasypia. Jest bardzo głośno i kolorowo. Ciągle coś się dzieje. Ludzie śpiewają, tańczą, malują, sprzedają rożności i bawią się. Ceny są raczej wysokie, jak to w takim miejscu. Ale właśnie tam korzystałyśmy z taniej i bardzo smacznej kuchni ukraińskiej w restauracji mieszczącej się na szóstym piętrze galerii handlowej Europa. Tam ma siedzibę ukraińska sieciówka Puzata Hata. Oczywiście zależy co, kto zamawia, ale powiedzmy obiad dla dwóch osób, w postaci barszczu, pierogów, kotleta, ziemniaków i kompotu mieści się w kwocie 14-16 złotych. Na poziomie piwnicy jest supermarket sieci Tavria, w którym można zrobić tanio zakupy, jak na przykład w naszej Biedronce. Zarówno w markecie, jak i w restauracji płaciłam kartą. Bez prowizji, z bardzo korzystnym przelicznikiem.

1 zł to ok. 6,50 do 7 UAH. Można więc łatwo wyliczyć, ile kosztuje obiad za 130 UAH. Nie warto wybierać hrywien z bankomatu, bo wówczas trzeba zapłacić prowizję.

Po przyjeździe zachwycił mnie Privoz. To ogromny bazar, który bardzo mi przypomina arabski suk, czyli targ. Jeśli na Privozie czegoś nie ma, to znaczy, że ta rzecz nie istnieje. Z otwartą buzią oglądałam m.in. świeże ryby (blisko port) i owoce morza. Wiele osób kupowało małe, różowo-pomarańczowe krewetki za 30 UAH za kilogram. Bardzo lubię krewetki i miałam ochotę ich skosztować, ale nie wiedziałam jak? Czy trzeba je ugotować? Jeśli tak, to jak? Uczynne sprzedawczynie poczęstowały mnie i zapewniły, że się je po prostu dłubie ? jak u nas pestki słonecznika. Były bardzo smaczne.

Na innym stoisku rybnym zainteresowały mnie pomarańczowe nitki, jak spagetti. Byłam przekonana, że to owoce morza. ? Co to jest? ? zapytałam pani o azjatyckim wyglądzie. ? To jest coś, co nazywa się marchewka ? odpowiedziała i poczęstowała mnie tym czymś. Roześmiałam się, bo była to kiszona marchewka. Bardzo smaczna. Pani też roześmiała się dobrodusznie. Idąc przez Privoz skosztowałam świeżego twarogu, mleka, a także wędlin i domowych wędzonek. Wszystko pyszne i z pewnością nie sklepowe. Zupełnie inne, niż produkty z supermarketów.

Na Privozie kłębi się gęsty, kolorowy tłum. Ludzie z różnych części świata: Europejczycy, Azjaci i Afrykańczycy. Zachęcają i częstują, ale nie są namolni, jak sprzedawcy na arabskich sukach. Od różnorodności aż się kręci w głowie. Kilka kobiet z uśmiechem pyta, czy przyjechałyśmy do Odessy odpocząć? ? Z Polski? – uściślają. Gdy słyszą, że tak, z uśmiechem częstują swoimi produktami i zachęcają, żeby częściej przychodzić na Privoz.

Wśród nich widać też ludzi starszych, bardzo biednych, sprzedających produkty ze swoich maleńkich ogródków. Widać też paru pijaczków, a także cwaniaczków, podobnych do naszych mieszkańców dawnej, warszawskiej Pragi. Taki miejski folklor. Z głośników płyną piosenki tamtejszych kapel podwórkowych.

Zachęcam do oglądania kolejnych zdjęć i czytania moich wspomnień z wędrówek po Odessie.

Zdjęcia ulicy Deribasowskiej w Odessie oraz z Privozu

?? Materiał oraz zdjęcia są chronione prawem autorskim. Zastrzegam zgodę na ich wykorzystywanie.

Tekst i zdjęcia Małgorzata Trzcionkowska

 

 

 

Inne z sekcji 

Obraza Pana Boga na górze Iglicznej.

Sanktuarium Marii Śnieżnej ? Sanktuarium maryjne w późnobarokowym, górskim kościółku

Międzynarodowe Muzeum Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca w Genewie

Genewa położona jest w południowo-zachodniej Szwajcarii.