Rząd od 1 lutego bieżącego roku wprowadził zerowy VAT na artykuły żywnościowe objęte dotąd podatkiem 5%. Co ma załagodzić inflację i jest jednym z elementów tarczy antyinflacyjnej 2,0 i będzie obowiązywać przez sześć miesięcy. Moim zdaniem ceny żywności będą rosnąć nadal nie tak gwałtownie, ale etapami, a konsumenci nie odczują długotrwałej ulgi w portfelach, gdyż dalszy wzrost inflacji został tylko odroczony. Do wysokich cen niestety będziemy musieli się przyzwyczaić, bo obecny poziom inflacji nie jest zjawiskiem przejściowym jakby chciał rząd a raczej zapowiada się na „wenezuelski serial podwyżek”. Tarcza będzie łagodzić skutki inflacji, ale ona w żaden sposób nie uderza w przyczyny jej powstania.
Obniżka VAT-u czy innych danin od producentów i sprzedawców może mieć łagodzący wpływ na poziom cen, ale nie na inflację. Na wyniki finansowe producentów żywności mają wpływ takie składowe jak: koszt pracownika, któremu rząd zapewnił minimalną płacę niekoniecznie uzależnioną od zaangażowania czy koszty energii i paliw, które wzrosły niebotycznie od stycznia br. Inaczej mówiąc, aby finalny produkt na półce był w miarę atrakcyjny na kieszeń konsumenta to cena jego wytwarzania od pola do kuchni musiałaby być regulowana. A to już kiedyś w słusznie minionej epoce przerabialiśmy i źle na tym wyszliśmy. Branże żywnościowe zwłaszcza sieci handlowe wiedząc o zamiarze rządu, aby nie utracić zaplanowanej marży wcześniej wywindowały ceny, aby teraz z „nakazu premiera” obniżyć ceny do zerowego VAT-u. Mówią, dlaczego mamy tracić, skoro kupiliśmy artykuły przed 1 lutym, za które zapłacili zdecydowanie wyższe ceny a teraz mamy go sprzedać po zerowym podatku. Moim zdaniem rząd niesłusznie zwalił odpowiedzialność za drożyznę na sprzedających. Gdzie faktycznie niektóre artykuły po pierwszym lutego obarczone zerowym WAT-em są droższe od ceny styczniowej z 5% WAT-em dla przykładu: cena kajzerki 0,29/5% w styczniu 0,35/5% a w lutym 0,33/0%. Filet dr:9,99/5% w styczniu 10,99/5% w lutym 10,47/0%. To jest stary jak świat numer z cenami promocyjnymi. Obecny towar w większości pojawia się na rynku z zapasów bieżących, kiedy jednak zostaną zdjęte tarcze osłonowe wówczas będzie to skutkowało o wiele wyższymi cenami na półkach. W przypadku tych którym podnoszone są płace i emerytury to zneutralizuje drożyznę, w krótkim czasie obowiązywania tarczy osłonowej jednak i oni odczują w końcu wzrost cen.
Ekonomiści zwracają uwagę, że obecna inflacja jest najwyższa od 20 lat pojawia się nawet obawa, o hiperinflację którą Polacy pamiętają z lat 90-tych. Na szczęście eksperci uspokajają hiperinflacja nam nie grozi. O ile nad cenami w spółkach państwowych rząd może zapanować o tyle np. nad cenami w korporacjach handlowych marne ma szanse. Chyba że wrócimy do gospodarki nakazowo-rozdzielczej. Warto zwrócić uwagę także na to, że inflacja jako taka nie jest zjawiskiem strasznym, jeśli tylko wzrost cen jest na stabilnym poziomie. Za obecną inflacją stoją czynniki zarówno zewnętrzne, jak i krajowe. Do tych pierwszych zaliczyć należy przede wszystkim pandemię, która spowodowała braki towarów ze względu na restrykcje epidemiczne w wielu krajach oraz przerwy w łańcuchach dostaw między państwami. W świecie mocno podrożała m.in. ropa, co w ostateczności „rozlało się” na poszczególne gospodarki krajowe. Dochodzi do tego droga i kontrowersyjna unijna polityka klimatyczna, która przekłada się m.in. na wzrost cen chociaż są i tacy którzy twierdzą, że Polska w ubiegłym roku zarobiła na sprzedaży uprawnień do emisji CO2. Ale za inflację nie powinno się obciążać tylko UE.
Powody wewnętrzne inflacji moim zdaniem to niekontrolowane przez rząd podwyżki paliw gazu i energii ponadto opłaty komunalne i wzrost płacy minimalnej. Co spowodowało wzrost kosztów własnych producentów żywności a wszystko nałożyło się na nieudolną walkę z pandemią w kraju. Nastąpił wzrost cen usług i towarów, gdyż jak zwykle nasi rodzimi biznesmeni postanowili sobie odkuć straty locdownu gwałtownymi podwyżkami. Większość z tych czynników nie zniknie w kolejnych miesiącach, a niektóre z nich będą przybierać na sile. To co zaproponował rząd w walce ze skutkami epidemii to są działania ekspansywne a nie restrykcyjne na to wszystko nakłada się krótkowzroczna polityka i fatalna komunikacja NBP. Żeby to zrozumieć nie trzeba mieć doktorat z ekonomii czy być księgowym – ta profesja zawodowa właśnie jest dzisiaj najbardziej potrzebna, żeby realizować w zrozumiały sposób wykładnię przepisów ponad 700 stronicowego Polskiego Ładu. W Polsce jest mało ekonomistów albo przynajmniej pasjonatów ekonomii. Gdyż w szkołach nie uczy się podstaw ekonomii żadnej władzy nie zależy na tym, żeby obywatele rozumieli jej działalność finansową. Bo inaczej co rusz wychodziliby na ulicę demonstrując swoje niezadowolenie. A władza nawet najgorsza jak uruchomi socjalistyczne rozdawnictwo przy komunistycznej propagandzie może niepodzielnie rządzić za pomocą kreatywnej księgowości kupując suwerena łatwymi pieniędzmi. Nie mam wątpliwości, że za inflacją stoi niski poziom edukacji Polaków. Za każdy kryzys ponosi winę rząd, ale konsekwencje ponosimy tylko my. W dawnym socjalizmie ktoś powiedział – rząd się sam wyżywi a teraz w współczesnym socjalizmie niedawno inna polityk powiedziała – bo im się to należy. W Polskim Ładzie rząd popełnił błędy, ale za te błędy płacimy my obywatele, gdyż środki łagodzące inflację są rozdzielane niesprawiedliwie i nierozsądnie.